poniedziałek, 1 października 2012

Babia Góra

Nie taki diabeł straszny jak go malują


    Na Babią Górę przyszedł czas 30 września 2012 roku. Przyjechaliśmy do przełęczy Krowiarki, zakupiliśmy bilety do parku i o godzinie 9:35 wchodzimy na szlak. Najpierw wiedzie on przez las, ścieżka jest dokładnie wytyczona drewnianymi belami, po ok. 1 godzinie dotarliśmy na szczyt... Sokolicy.
Dla tych, którzy boją się Babiej Góry, a szczególnie jej wysokości - 1725 m n.p.m., powiem, że nic bardziej mylnego. Tylko ten odcinek do Sokolicy jest dla twardzieli, reszta to już potem przyjemny spacerek przez kosodrzewinę i zdobywamy kolejne szczyty takie jak: Kępa, Gówniak. Cała trasa jest bardzo podporządkowana pod turystów - drewniane barierki, wyraźnie wytyczona ścieżka, drewniane ławeczki co kawałek. Może i słusznie, tłok jest naprawdę duży, a kilka drewnianych elementów ani trochę nie szpeci widoku. O godzinie 12.15 docieramy na szczyt. Droga zajęła nam 2,5 h tak jak oznaczone było na tabliczce. Myślę, że można szybciej, nie mieliśmy zabójczego tempa i dużo odpoczywaliśmy, ale po co się spieszyć? Szczyt zatłoczony, ale nie aż tak bardzo. Moim zdaniem był bardzo ładny, duży, masa kamieni. Po odpoczynku udaliśmy się w dół inną drogą - do schroniska na Markowych Szczawinach. Zeszliśmy po kamieniach a później tylko schody... Do schroniska nie było tak źle (oczywiście w budynku też masa ludzi), dopiero później dzięki 'ciapie' mogliśmy zjeżdżać w dół. Bardzo ostre podejście i zapewne męczące, nie polecam nikomu wchodzić od tejże strony.
    Jak podają inne strony suma podejść wynosi 720 m, a nachylenie 16% - jak już mówiłam nie warto się przerażać. Widoki z trasy też bardzo ładne, akurat mieliśmy pecha, bo była dosyć duża mgła. Moim zdaniem wycieczka udana (jak każda zresztą).























Brak komentarzy:

Prześlij komentarz